Przejdź do głównej zawartości

Komunikacja w deszczu

Sobota zaczęła się wręcz łagodnie. Żadnych wstrząsów czy znaków od Losu. I to już powinno być dla Ponurego znakiem ostrzegawczym ale wstał jak zwykle zaklejony i nie ogarniał rzeczywistości. Po rytuale porannej kawy i jako-takim ogarnięciu wyglądu, co miało miejsce wczesnym świtem, czyli tak koło południa, wyruszył do Pięknego-Miasta-Z-Katedrą, gdzie miał przekonać sprzęt swojej Starej-Znajomej (starej w sensie czasu trwania znajomości a nie wieku Znajomej) do współpracy. Ponury sprawdził gdzie dokładnie Stara-Znajoma rezyduje i zdecydował się zabrać Kojota, w końcu nóg na loterii nie wygrał i taki kawał chodzić nie będzie. Na miejscu okazało się, że aby z tego wiekowego komputera wydusić cokolwiek więcej, Ponury musiałby dokonać cudu, czego robić nie chce i nie potrafi i sugeruje, by w tym celu udać się do najbliższej parafii. Jedynym doraźnym rozwiązaniem, które Ponury mógł zaproponować, to zakup nowego sprzętu i zutylizowanie starego, oczywiuście po migracji danych i kilku innych mądrych słowach, które Ponury wyczytał w Internecie. Stara-Znajoma nawyraźniej była nastawiona na cud, bo celna argumentacja Ponurego została skwitowana chłodnym "a Taka-Jedna mówiła mi, że się znasz...", na co Ponuremu nie chciało się nawet wzruszyć ramionami. Po tak owocnym straceniu czasu, Ponury obrał kurs na Mieścinę-Z-Magazynami do pewnej pary Pisarzy-Muzycznych, z którymi nawiązał znajomość w zeszłym roku i bezczelnie wprosił się na kawę. Przy kawie, herbatce i wypiekach-własnej-roboty-prosto-z-piekarni Ponury uczestniczył w rozmowach o muzyce, wywiadach, zerkał na skoki (konkurs drużynowy, niestety, nasi poza podium) czyli miło spędzał czas. Niestety, wszystko co dobre, szybko się kończy i Ponury, wymieniwszy pożegnalne uprzejmości, ruszył w drogę powrotną. W międzyczasie pogoda się uprzejmie zmieniła na deszczową, nastał zmrok a temperatura statecznie opadała w stronę zera. Poza tym wiało. Cholernie mocno. Ponury bardzo szybko stracił zdolność widzenia, krople deszczu osiadające mu na okularach (Ponury jest krótkowidzem i sknerusem, nie zainwestował w wycieraczki) zamieniały rozliczne źródła światła w tęczowe rozbłyski, co zmuszło go do przecierania szkiełek dosyć często. Po wjechaniu na drogę rowerową dyskomfort Ponurego uległ subtelnej zmianie. Nastała nieprzenikniona ciemność. Pozostałe uprzyjemniacze jazdy zwiększyły swoją intensywność, przy czym deszcz osiągnął poziom upierdliwości Ponurego. - Pomijając zwiększające się przemoczenie obuwia, ograniczoną widoczność i spadającą temperaturę jest nieżle - wymamrotał Ponury. - Oby tak dalej - dodał po chwili. Dokładnie w tym momencie przestało być nieźle. Kilkanaście metrów przed Ponurym na Kojocie wyszedł chyba człowiek, kształt się zgadzał, lecz na pewno nie homo sapiens, tylko jakiś ćwierćmózg ubrany całkiem na czarno, w kapturze na spuszczonym łbie i ze słuchawkami w uszach. Ponury odruchowa dał po hamulcach i tylko dzięki temu brawurowemu manewrowi nie wpakował się razem z Kojotem w owego Homo-Nie-Sapiensa, który wiedziony zapewne jakims pierwotnym instynktem podniusł łeb i... zastygł bez ruchu. Dokładnie na środku drogi. Ponury wyminął ten mobilny posąg i w stanie lekkiego poirytowania pojechał dalej mamrocząc pod nosem słowa różne i wizualizując moment katastrofy. Ponury na Kojocie to sporo kilkogramów, dodajmy do tego prędkość tego zestawu i bez karetki się nie obejdzie. Gdy wraz z Kojotem, na którym osiadło wystarczająco wody, by wypełnić mały brodzik, Ponury osiągnął cel podróży czyli stację kolejową, powitał go radosny komunikat, że ze względu na pogodę/pożar/ufoludki/alarm wszystkie, ale to wszystkie pociągi mają przynajmniej 40 minut opóźnienia i będą jeździć z tych samych powodów wolniej ale za-utrudnienia-przepraszamy. Pierwszy pociąg został podstawiony na inny peron i Ponury na myśl o wnoszeniu i ponownym znoszeniu mokrego Kojota po schodach na tempo - pociąg czekać nie będzie na Ponurego, choć Ponury i owszem, czekac musiał - uznał, że tak bardzo mu się nie spieszy, w sumie to mokry jest tylko w części dolnej i pojedzie następnym. Szybka konsultacja z tablica informacyjną doprowadziła Ponurego do tak ciężkej irytacji, że zaczął wysychać. Następny pociąg do Miasteczka-Przy-Lotnisku bedzie za około godzinę. Plus/minus kwadrans. 55 minut później Ponury wraz z ociekającym Kojotem wtłoczył się do wagonu obdarzając współpodróżnych wzrokiem zawodowego mordercy/psychopaty/kanibala na przepustce, więc nikt nie zadawał pytań o Kojota a nawet się trochę od Ponurego odsuwano.
Do willi Ponury dotarł bez przeszkód i przygód i teraz schnie. Z Kojota wciąż kapie.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Żaden dobry uczynek nie pozostanie bez kary

To, że żaden dobry uczynek nie pozostanie bez kary, Ponury wie aż za dobrze. Z doświadczenia własnego i innych nerdów ze słabością do proszącej Płci-Pięknej-Lub-Nie. Przez bardzo długi czas Ponuremu udawało się nie ulegać owym prośbom, czym zyskał opinię gbura i buca - żadna nowość, Ponury jest gburem i bucem - co spływało po nim jak woda po kaczce, która dawno darowała sobie właściwa dietę. Zupełnie jak Ponury. Wszystko co dobre jednak szybko się kończy i kilka dni temu do Ponurego zadzwoniła Młoda-Mama, której laptop odszedł tam, gdzie zwykle odchodzą laptopy, którym iskrzy się z gniazda zasilania. - Ponury! Ratuj, jeśli nie pomożesz to ja nie wiem, co zrobie! - rozedrgane i płaczliwe wezwanie o pomoc rozległo się w głośniczku komórki Ponurego, który miał słabszy dzień i odebrał połączenie bez wcześniejszego sprawdzenia, kto dzwoni. - No cześć - entuzjastycznie inaczej odpowiedział Ponury, wział głeboki oddech i przystapił do wstępnego badania problemu - coś zrobiła? - No ja wziełam

Udany łikend

Znakomitą większość sobotniego popołudnia Ponury spędził rozkoszując się towarzystwem Wszechwiedzącej, przepłukując zmęczone organy mowy znakomitym produktem fermentacji alkoholowej słodu z dodatkiem chmielu. O czym były prowadzone rozmowy Ponury nie zamierza informować świata w żadnej formie, gdyż raz, że obiecał milczenie w tych tematach (a było ich wiele) a dwa, że nie będzie się narażal na odwet ze strony Wszechwiedzącej upubliczniając pewne fakty, które zostały omówione, gdyż musiałby dobrowolnie udać się na leczenie klimatyczne do kraju w którym nie praktykuje się ekstradycji a i wtedy nie miałby pewności swego bezpieczeństwa. W końcu to Wszechwiedząca. Przy okazji Ponury dowiedział się, iż do grona osób śledzących jego zmagania z rzeczywistością należy równiez Wszechwiedząca, co mocno połechtało jego próżność. Spotkanie, jak już się Ponury pochwalił, przebiegło w radosnej atmosferze, którą zapoczątkowało zdarzenie, którego Ponury absolutnie się nie spodziewał. Zamawiając produkt

Ponury, jak?

"Parszywe płody Juutrzeeeenki o pustych oczach i gnijących sercaaaaach!" - zaintonował radośnie Ponury, delektując się nieobecnością pozostałych mieszkańców willi. Po kilku bardzo nieciekawych tygodniach Ponury bardzo potrzebował chwili spokoju. takiego chwilowego nie-istnienia w świadomości reszty ludzi. Ponury otworzył puszkę Lekarstwa-Na-Chandrę, usiadł na niezmiennie trzeszczącym łożu i uśmiechnął się delikatnie. - Jeszcze tylko wyłączyć telefon i będzie idealnie - mruknął pod nosem, sięgając w stronę urządzenia, które w tym momencie postanowiło przywrócić Ponurego reszcie świata i ludzkości. Ponury wydał z siebie ni to stęknięcie, ni to westchnienie, lekko beknął i dokończył sięgania. - Ratunku, za co? -  jęknął Ponury po sprawdzeniu identyfikacji rozmówcy. Telefon od Mareczka wczesnym piątkowym popołudniem zwyczajnie nie mógł oznaczać nic dobrego. Ponury chwilę zwlekał z odebraniem, naiwnie licząc, że może się Mareczek znudzi. Telefon dzwonił uporczywie, nie dając Ponur