Ponury wrócił z pracy przemoczony, głodny, spocony i zły jak osa. Stan przemoczenia Ponury załatwił sobie sam, mianowicie wiedziony szczerą niechęcią do zwykłej, najkrótszej drogi powrotnej do willi, która w jego porach powrotnych była mocno obciążona ruchem kołowym i pieszym z dodatkiem świętych krów, znaczy Madek-S-Bombelkamy, pojechał na około. W geograficznych obszarach bytowania Ponurego od kilku dni występuje dość często zjawisko atmosferyczne zwane opadami deszczu, które choć nie jest zbyt intensywne czy długotrwałe to jednak częste i zostawia rozliczne pamiątki po sobie. Czyli kałuże, niektóre całkiem spore. Ponury, który dzień w pracy mógł zaliczyć tylko do średnio udanch i mocno irytujących z ulgą opuścił Dynamiczną-Firmę-Elektroniczną i zmuszając Kojota do rozwijania prędkości samobójczych w czasie kilku minut osiągnął okolice Parku-Nad-Rzeką. Ponury zwolnił nieco, całkiem słusznie uznając, że załzawione od pędu i owadów oczy nieco zmiejszają jego bezpieczeństwo a ryzyko wysypania się na mokrawy asfalt lub wmontowania w innych użytkowników okolicy wzrasta skandalicznie wysoko i jest mało atrakcyjne. Przejazd przez okolice Rzeki trwał jak zawsze zbyt którko i Ponury musiał włączyć się do ruchu ulicznego, co uczynił bez wielkiego zachwytu i z łapami na klamkach hamulców - bo kandydatów do Nagrody Darwina w okolicach nie brakuje - z umiarkowaną - jak na Ponurego - prędkością zbliżał się do skrzyżowania z Główną-Ulicą. Ruch jakby zmalał, ale Ponury wiedział z doświadczenia, że to wrażenie było złudne i mylące niczym Kobieta, która twierdzi że wszystko jest ok. Ponury, nieco obeznany z przepisami ruch, do skrzyżowania zbliżał się od strony uprzywilejowanej, więc jechał wprawdzie czujnie, ale pewnie. Z jego doświadczeń wynikało, że inni kierowcy dróg podporządkowanych przepisowo zwalniają/zatrzymują się we wskazanym miejscu i nikt się pod koła Kojota nie pcha na chama, ryzykując straty materialne i kilka ciepłych słów w barbarzyńskim języku od Ponurego. Ale nie dzisiaj. Ponury, któremu mocno doskwierała próżnia w okolicach żołądka, spieszył się na spotkanie z zawartością lodówki i nawet do głowy mu nie przyszło (wybitny dowód ograniczenia), że jakiś pojazd samachodowy zechce nagle znaleść się z rykiem silnika tuż przed nim. Pojazd się znalazł i Ponury odruchowo dał po hamulcach, kończąc ten desperacki manewr w dwóch-trzecich długości sporej pamiątki po dzisiejszych opadach. Kojot ma bardzo szerokie opony, które zbierają duże ilości wody, by następnie zgodnie z prawami fizyki zafundować potencjalnym widzom zgrabną fontannę i niezbyt przyjemny prysznic Ponuremu. Tak z góry jak i z dołu. Z dołu nawet bardziej. Dramat, który właśnie nastąpił, przeszedł bez echa u osoby prowadzącej pojazd samochodowy, którym przed momentem wykonała ten jakże pozbawiony kultury manewr i reczony pojazd kontunuował jazdę jak gdyby nigdy nic. Ponury posłał w ślad za nimi (osobą i pojazdem samochodowym) Słowiański-Gest-Przyjaźni, poprawił Międzynarodowym-Gestem-Uznania i poczęstował w ramach odwzajemniania uprzejmości soczystą Wiązanką-Magicznie-Uprzejmych-Słów, poddając pod wątpliwość moralność ojców i matek tej osoby do trzeciego pokolenia wstecz i zarzucając wszeteczne bratanie się z trzodą hodowlaną i personelem dozorującym. Ponury, który od pasa w dół cierpiał na brak miejsc suchych, opuścił owo niegościnne skrzyżowanie i bez dodatkowych atrakcji dotarł do willi. Pod garażem, w którym nocował Kojot, Ponurego zaatakowała gromada potomków społeczności lokalnej. - Plose pana, a pan jest zołniezem? A mój tata jest! - na jednym oddechu wyrzuciła z siebie mała postać. I wraz z całą resztą kompanii, nie czekając na odpowiedź Ponurego, pogalopowała w strone placu zabaw. - Ta, cholernym generałem... - wymamrotał Ponury, z łoskotem zamykając drzwi garażu. Resztę dnia Ponury spędził na ekspresowym suszeniu przemoczonych części garderoby i snuciu planów zemsty, na wypadek okazji do jej dokonania.
To, że żaden dobry uczynek nie pozostanie bez kary, Ponury wie aż za dobrze. Z doświadczenia własnego i innych nerdów ze słabością do proszącej Płci-Pięknej-Lub-Nie. Przez bardzo długi czas Ponuremu udawało się nie ulegać owym prośbom, czym zyskał opinię gbura i buca - żadna nowość, Ponury jest gburem i bucem - co spływało po nim jak woda po kaczce, która dawno darowała sobie właściwa dietę. Zupełnie jak Ponury. Wszystko co dobre jednak szybko się kończy i kilka dni temu do Ponurego zadzwoniła Młoda-Mama, której laptop odszedł tam, gdzie zwykle odchodzą laptopy, którym iskrzy się z gniazda zasilania. - Ponury! Ratuj, jeśli nie pomożesz to ja nie wiem, co zrobie! - rozedrgane i płaczliwe wezwanie o pomoc rozległo się w głośniczku komórki Ponurego, który miał słabszy dzień i odebrał połączenie bez wcześniejszego sprawdzenia, kto dzwoni. - No cześć - entuzjastycznie inaczej odpowiedział Ponury, wział głeboki oddech i przystapił do wstępnego badania problemu - coś zrobiła? - No ja wziełam
Komentarze
Prześlij komentarz