- Ponury, jest kiepsko... chciałbym pogadać i w miarę możliwości wcześniej niż później... Dasz radę? - głos Kumpla-Z-Dawnych-Lat brzmiał słabo i jakby z oddali. - Jasne, lot mam jutro i koło południa będę na Starych-Śmieciach - odpowiedział Ponury siląc się lekki i pogodny nastrój. Coś się nie zgadzało, coś cholernie nie pasowało w tym proszącym tonie po drugiej stronie słuchawki. - Widzimy się tam, gdzie zawsze czy wolisz inną miejscówkę? Jakie wziąć napoje? - dopytywał Ponury, usilnie maskując chęć dowiedzenia się wszystkiego przez telefon. Teraz. Natychmiast. - Niczego nie przynoś, wpadnij do mnie do domu i pogadamy - odpowiedział Kumpel-Z-Dawnych-Lat. - Do jutra, stary - mruknął Ponury rozglądając się za paczką fajek i swoją wysłużoną zippo. Z ogniem i fajkami w łapie Ponury wbił się w skórę i wyszedl przed dom zapalić. - W co się tu gra? Bo śmierdzi mi to jak cholera... - pomyślał zaciągając się głęboko. - Dobra, kończyć peta i wyro. Pobudka wczesnym świtem - mentalnie rozkazał sobie Ponury i z westchnieniem zdusił niedopałek na chodniku.
...
Ponury z niesmaliem wkroczył w otaczającą świat szarą, wilgotną watę. Jak zwykle przed lotem spał - choć drzemał to dokładniejszy termin - bardzo słabo. Gdzieś z tyłu głowy jak natrętny świerszcz brzmiało echo wczorajszej rozmowy, barwiąc otoczenie Ponurego wszelkimi odcieniami Depresji. Ponury dotarł na dworzec kolejowy, kupił bilet z transferem na lotnisko, dużą kawę i mając w zapasie ponad pół godziny wyszedł zapalić. Skraplająca się szarość osiadała warstewką chłodnej wilgoci na Ponurym, coraz bardziej obniżając jego nastrój. - Do dupy z taką wiosną - warknął Ponury pomiędzy buchami, ze zdumieniem stwierdzając, że jest wkurzony, spięty i ma ochotę dać komuś w ryj. I że tak szybko mu nie przejdzie, skoro nawet ulubiona kawa nie łagodzi wściekle wibrujących włókien nerwowych. Ekran w dworcowej hali wyświetlił numer peronu i Ponury, ciągnąc za sobą walizkę, ruszył ciężko ku bramkom wejściowym, o tej porze gościnnie otwartym. - To nie będzie dobry lot. Dobrze, że mam nowe słuchawki, może uda się schować za ścianą dźwięku na te dwie godziny - mruknął pod nosem sadowiąc się w pustym wagonie.
...
Po kolejnej kawie - Ponury zaczynał odczuwać skutki niewyspania - i przebrnięciu przez wszystkie etapy kontroli bezpieczeństwa Ponury wszedł na pokład samolotu, witany szerokimi uśmiechami dziewcząt w charakterystycznych marynarkach. - Uhm, też się cieszę. Jak cholera - pomyślał Ponury odwzajemniając poranne uprzejmości i po kilku krokach wsunął się na swoje miejsce. Pasażerów na szczęście nie było zbyt wielu i po niecałym kwadransie samolot rozpoczął kołowanie na pas startowy, a dziewczęta z załogi pokładowej aerobik prezentujący opcje Na-Wypadek-Wypadku. Gdy tylko samolot uniósł się w powietrze, Ponury zasnął.
Wstrząs lądowania przebudził Ponurego a szybkie zerknięcie przez okienko kołującego samolotu wprowadziło w stan lekkiego zdumienia. Płyta lotniska zalana światłem słonecznym prezentowała sie wręcz optymistycznie. Unoszące się do parodii uśmiechu kąciki ust Ponurego szybko opadły. Za kilka godzin będzie u Kumpla-Z-Dawnych-Lat. Człowieka, który nigdy o nic nie prosił. Aż do wczoraj. Trzeba jeszce przebrnąć przez kordon mundurowych i odebrać bagaż. Potem godzina w autobusie i witajcie Stare-Śmieci.
...
Ponury zgasił papierosa, wział głęboki wdech i wcisnął odpowiedni guzik na domofonie. Ktos bez słowa odblokował drzwi i Ponury wkroczył w półmrok klatki schodowej kamienicy z lat trzydziestych minionego wieku. Ponury przymknął oczy i uśmiechnął się do wspomnień. - Tak, na tej klatce powstało sporo mojej biografii - pomyślał Ponury wstępując na pierwszy z wielu schodów. - Dobra, koniec smętów! Do góry! - głośno zakomenderowal Ponury i pokonując kilka stopni na raz dotarł do brązowych drzwi na ostatnim pietrze. Wyrzut adrenaliny zakuł Ponurego w dłonie i trzęsącą się reką zapukał. Drzwi odpowiedziały takim samym głuchym pogłosem jakim odpowiadały przez te wszystkie lata, klamka się poruszyła i ciężkie skrzydło wpuściło Ponurego do mieszkania. Rodzice Kumpla-Z-Dawnych-Lat przywitali Ponurego tak samo, jak robili to do tej pory - serdecznym objęciem. - Ponury, jak to dobrze że jesteś! Kiedy przyleciałeś? Chcesz kawy? A może herbaty? Albo coś zimnego? Niestety nie mamy piwa ale Marcin może skoczyć do sklepu - Mama Kumpla-Z-Dawnych-Lat zalała Ponutego rzeką słów. - Eee? Co? Znaczy, przepraszam. dzisiaj przed południem, w sumie to jestem prosto z lotniska. Dziękuję bardzo, proszę sobie nie robić kłopotów - Ponury niezręcznie odpoweidział na wszystkie pytania. - Kumplel-Z-Dawnych-Lat przez telefon nie chciał lub nie mógł nic powiedzieć, o co właściwie chodzi? - zapytał Ponury nieco twardziej niż należało. - Choć Ponury, pojedziemy do niego. Opowie co i jak - odparł Ojciec Kumpla-Z-Dawnych-Lat, przyzywając gestem Ponurego. Kilkanaście minut jazdy upłynęło w milczeniu, Ojciec Kumpla-Z-Dawnych-Lat prowadził a Ponury wpatrzony w tapicerkę przedniego słupka gorączkowo starał się zebrac do kupy posiadane informacje i... siebie. Samochód zatrzymał się i Ponury rozejrzał sie uważnie. Kurwa mać! Tylko nie to miejsce! Tylko nie to pierdolone miejsce! - wewnątrz Ponurego wszystko gotowało sie do ucieczki. Budynek Szpitala Onkologicznego od pierwszej wizyty wywoływał w Ponurym parszywe poczucie bezradności i zdania na łaskę innych. I przemożną chęć ucieczki. - Niech mi Pan powie, że to tylko taki posrany, kurwa, żarcik i że zaraz będzie mi to wyjaśnione i może się nawet, kurwa, zaśmiejemy - wściekłym głosem Ponury zwrócił się do Ojca Kumpla-Z-Dawnych-Lat, który nie zareagował na ton i dobór słownictwa Ponurego, tylko położył mu rękę na ramieniu i bez słowa lekko pchnął w kierunku szpitalnych drzwi. W korzytarzu Ponury zaciskal pięści i twardo patrzył w podłogę. On już tu był. Widział. I nie chciał ponownie oglądać. Po chwili, która dla Ponurego trwała zbyt długo weszli do małej sali, wszystkie łóżka zajęte, głównie mężczyźni po piędziesiątce i starcy. Pod oknem leży Kumpel-Z-Dawnych-Lat. Lub to co po nim zostało. Pergaminowa skóra, zapadnięte policzki i ta bezwłosa głowa, wsparta o szpitalną poduszkę... Ponury zrobił krok w stronę łóżka, potem drugi... Następne dwa przybliżyły go do ramy łóżka. Ponury usiadl ciężko. Kumpel-Z-Dawnych-Lat spał lub przebywał tam, gdzie wysłała go mieszanka leków i środków przeciwbólowych, podawanych przez aparaturę stojącą obok łóżka. Ponury spuścił głowę. Nie chciał tu być, nie chciał widzieć, słyszeć tych dźwięków ludzi Na-Ostatniej-Prostej i czuć tego parszywego zapachu onkologii - środków dezynfekujących, lekarstw, ropy z odleżyn i odoru ciał, w których nie ma już woli i możliwości życia. Ponury nie wie, ile czasu spędził siedząc na ramie łóżka, nasłuchując nawet najmniejszej oznaki powrotu świadomości Kumpla-Z-Dawnych-Lat. Po godzinie czy tez minucie - czas w tym miejscu jest miarą indywidualną i nieokreśloną - Ponury wstał, wyciągnął z kieszeni płytę Gnijącego Chrystysa z autografami członków zespołu, wsunął ją Kumplowi-Z-Dawnych-Lat pod rękę i wyszedł.
...
- Halo? - Ponury zmuszony natrętnym dzwonieniem komórki do podniesienia się z wyra, nie brzmial zbyt zachęcająco. Lot miał ponad godzinne opóźnienie, ulewny deszcz w drodze z dworca do domu przemoczył Ponurego do suchej nitki a stan lodówki to światło i zimne powietrze. - Ponury? - damski głos po drugiej stroni brzmiał znajomo. Ponury całkowicie oprzytomniał. - Tak. Słucham. Czy... - Ponuremu głos uwiązl w gardle. - Tak, dzisiaj rano. Odszedl - Mama Kumpla-Z-Dawnych-Lat była nad wyraz spokojna, pogodzona z śmiercią, którą tak długo musiał oglądać. - Byliśmy u Niego dwa dni temu, prosił by Ci podziękować, za to, że byłeś i za płytę. I mam Ci powiedzieć, byś uważał na siebie. Bo nadmiar rock'n'rolla też ma swoją cenę. I że będziesz wiedział o co chodzi. Ponury? Jesteś tam? Halo?! Ponury nie odpowiedział, rozłączył się. Nie chciał by usłyszała, że ma ściśnięte gardło. Że go to wszystko przerosło. Że to nie tak, kurwa, miało być! Nie tak! Ponury z zimnym wyrachowaniem zdemontował czujnik pożarowy, otworzył okno. Zapalił papierosa, otworzył butelkę tequilli. Bez soli czy limoki. Jebać to. Pociągnął z gwinta. Raz. Potem drugi. - Long live Rock'N'Roll - pomyślał gorzko. I zalał się w trupa.
...
...
Te wydarzenia miały miejsce kilka lat temu, choć w pamięci Ponurego tylko pomniejsze wydarzenia z tamtej wizyty zatarł czas. Dzisiaj wszystko powróciło. Ponury dowiedział się, że dzisiaj odszedł kolejny kumpel - Niepokorny. Ta sama parszywa choroba, ten sam parszywy szpital choć w innym mieście. Ponury był z Niepokornym umówiony. W sierpniu. Pogrzeb w piatek...
...
Ponury z niesmaliem wkroczył w otaczającą świat szarą, wilgotną watę. Jak zwykle przed lotem spał - choć drzemał to dokładniejszy termin - bardzo słabo. Gdzieś z tyłu głowy jak natrętny świerszcz brzmiało echo wczorajszej rozmowy, barwiąc otoczenie Ponurego wszelkimi odcieniami Depresji. Ponury dotarł na dworzec kolejowy, kupił bilet z transferem na lotnisko, dużą kawę i mając w zapasie ponad pół godziny wyszedł zapalić. Skraplająca się szarość osiadała warstewką chłodnej wilgoci na Ponurym, coraz bardziej obniżając jego nastrój. - Do dupy z taką wiosną - warknął Ponury pomiędzy buchami, ze zdumieniem stwierdzając, że jest wkurzony, spięty i ma ochotę dać komuś w ryj. I że tak szybko mu nie przejdzie, skoro nawet ulubiona kawa nie łagodzi wściekle wibrujących włókien nerwowych. Ekran w dworcowej hali wyświetlił numer peronu i Ponury, ciągnąc za sobą walizkę, ruszył ciężko ku bramkom wejściowym, o tej porze gościnnie otwartym. - To nie będzie dobry lot. Dobrze, że mam nowe słuchawki, może uda się schować za ścianą dźwięku na te dwie godziny - mruknął pod nosem sadowiąc się w pustym wagonie.
...
Po kolejnej kawie - Ponury zaczynał odczuwać skutki niewyspania - i przebrnięciu przez wszystkie etapy kontroli bezpieczeństwa Ponury wszedł na pokład samolotu, witany szerokimi uśmiechami dziewcząt w charakterystycznych marynarkach. - Uhm, też się cieszę. Jak cholera - pomyślał Ponury odwzajemniając poranne uprzejmości i po kilku krokach wsunął się na swoje miejsce. Pasażerów na szczęście nie było zbyt wielu i po niecałym kwadransie samolot rozpoczął kołowanie na pas startowy, a dziewczęta z załogi pokładowej aerobik prezentujący opcje Na-Wypadek-Wypadku. Gdy tylko samolot uniósł się w powietrze, Ponury zasnął.
Wstrząs lądowania przebudził Ponurego a szybkie zerknięcie przez okienko kołującego samolotu wprowadziło w stan lekkiego zdumienia. Płyta lotniska zalana światłem słonecznym prezentowała sie wręcz optymistycznie. Unoszące się do parodii uśmiechu kąciki ust Ponurego szybko opadły. Za kilka godzin będzie u Kumpla-Z-Dawnych-Lat. Człowieka, który nigdy o nic nie prosił. Aż do wczoraj. Trzeba jeszce przebrnąć przez kordon mundurowych i odebrać bagaż. Potem godzina w autobusie i witajcie Stare-Śmieci.
...
Ponury zgasił papierosa, wział głęboki wdech i wcisnął odpowiedni guzik na domofonie. Ktos bez słowa odblokował drzwi i Ponury wkroczył w półmrok klatki schodowej kamienicy z lat trzydziestych minionego wieku. Ponury przymknął oczy i uśmiechnął się do wspomnień. - Tak, na tej klatce powstało sporo mojej biografii - pomyślał Ponury wstępując na pierwszy z wielu schodów. - Dobra, koniec smętów! Do góry! - głośno zakomenderowal Ponury i pokonując kilka stopni na raz dotarł do brązowych drzwi na ostatnim pietrze. Wyrzut adrenaliny zakuł Ponurego w dłonie i trzęsącą się reką zapukał. Drzwi odpowiedziały takim samym głuchym pogłosem jakim odpowiadały przez te wszystkie lata, klamka się poruszyła i ciężkie skrzydło wpuściło Ponurego do mieszkania. Rodzice Kumpla-Z-Dawnych-Lat przywitali Ponurego tak samo, jak robili to do tej pory - serdecznym objęciem. - Ponury, jak to dobrze że jesteś! Kiedy przyleciałeś? Chcesz kawy? A może herbaty? Albo coś zimnego? Niestety nie mamy piwa ale Marcin może skoczyć do sklepu - Mama Kumpla-Z-Dawnych-Lat zalała Ponutego rzeką słów. - Eee? Co? Znaczy, przepraszam. dzisiaj przed południem, w sumie to jestem prosto z lotniska. Dziękuję bardzo, proszę sobie nie robić kłopotów - Ponury niezręcznie odpoweidział na wszystkie pytania. - Kumplel-Z-Dawnych-Lat przez telefon nie chciał lub nie mógł nic powiedzieć, o co właściwie chodzi? - zapytał Ponury nieco twardziej niż należało. - Choć Ponury, pojedziemy do niego. Opowie co i jak - odparł Ojciec Kumpla-Z-Dawnych-Lat, przyzywając gestem Ponurego. Kilkanaście minut jazdy upłynęło w milczeniu, Ojciec Kumpla-Z-Dawnych-Lat prowadził a Ponury wpatrzony w tapicerkę przedniego słupka gorączkowo starał się zebrac do kupy posiadane informacje i... siebie. Samochód zatrzymał się i Ponury rozejrzał sie uważnie. Kurwa mać! Tylko nie to miejsce! Tylko nie to pierdolone miejsce! - wewnątrz Ponurego wszystko gotowało sie do ucieczki. Budynek Szpitala Onkologicznego od pierwszej wizyty wywoływał w Ponurym parszywe poczucie bezradności i zdania na łaskę innych. I przemożną chęć ucieczki. - Niech mi Pan powie, że to tylko taki posrany, kurwa, żarcik i że zaraz będzie mi to wyjaśnione i może się nawet, kurwa, zaśmiejemy - wściekłym głosem Ponury zwrócił się do Ojca Kumpla-Z-Dawnych-Lat, który nie zareagował na ton i dobór słownictwa Ponurego, tylko położył mu rękę na ramieniu i bez słowa lekko pchnął w kierunku szpitalnych drzwi. W korzytarzu Ponury zaciskal pięści i twardo patrzył w podłogę. On już tu był. Widział. I nie chciał ponownie oglądać. Po chwili, która dla Ponurego trwała zbyt długo weszli do małej sali, wszystkie łóżka zajęte, głównie mężczyźni po piędziesiątce i starcy. Pod oknem leży Kumpel-Z-Dawnych-Lat. Lub to co po nim zostało. Pergaminowa skóra, zapadnięte policzki i ta bezwłosa głowa, wsparta o szpitalną poduszkę... Ponury zrobił krok w stronę łóżka, potem drugi... Następne dwa przybliżyły go do ramy łóżka. Ponury usiadl ciężko. Kumpel-Z-Dawnych-Lat spał lub przebywał tam, gdzie wysłała go mieszanka leków i środków przeciwbólowych, podawanych przez aparaturę stojącą obok łóżka. Ponury spuścił głowę. Nie chciał tu być, nie chciał widzieć, słyszeć tych dźwięków ludzi Na-Ostatniej-Prostej i czuć tego parszywego zapachu onkologii - środków dezynfekujących, lekarstw, ropy z odleżyn i odoru ciał, w których nie ma już woli i możliwości życia. Ponury nie wie, ile czasu spędził siedząc na ramie łóżka, nasłuchując nawet najmniejszej oznaki powrotu świadomości Kumpla-Z-Dawnych-Lat. Po godzinie czy tez minucie - czas w tym miejscu jest miarą indywidualną i nieokreśloną - Ponury wstał, wyciągnął z kieszeni płytę Gnijącego Chrystysa z autografami członków zespołu, wsunął ją Kumplowi-Z-Dawnych-Lat pod rękę i wyszedł.
...
- Halo? - Ponury zmuszony natrętnym dzwonieniem komórki do podniesienia się z wyra, nie brzmial zbyt zachęcająco. Lot miał ponad godzinne opóźnienie, ulewny deszcz w drodze z dworca do domu przemoczył Ponurego do suchej nitki a stan lodówki to światło i zimne powietrze. - Ponury? - damski głos po drugiej stroni brzmiał znajomo. Ponury całkowicie oprzytomniał. - Tak. Słucham. Czy... - Ponuremu głos uwiązl w gardle. - Tak, dzisiaj rano. Odszedl - Mama Kumpla-Z-Dawnych-Lat była nad wyraz spokojna, pogodzona z śmiercią, którą tak długo musiał oglądać. - Byliśmy u Niego dwa dni temu, prosił by Ci podziękować, za to, że byłeś i za płytę. I mam Ci powiedzieć, byś uważał na siebie. Bo nadmiar rock'n'rolla też ma swoją cenę. I że będziesz wiedział o co chodzi. Ponury? Jesteś tam? Halo?! Ponury nie odpowiedział, rozłączył się. Nie chciał by usłyszała, że ma ściśnięte gardło. Że go to wszystko przerosło. Że to nie tak, kurwa, miało być! Nie tak! Ponury z zimnym wyrachowaniem zdemontował czujnik pożarowy, otworzył okno. Zapalił papierosa, otworzył butelkę tequilli. Bez soli czy limoki. Jebać to. Pociągnął z gwinta. Raz. Potem drugi. - Long live Rock'N'Roll - pomyślał gorzko. I zalał się w trupa.
...
...
Te wydarzenia miały miejsce kilka lat temu, choć w pamięci Ponurego tylko pomniejsze wydarzenia z tamtej wizyty zatarł czas. Dzisiaj wszystko powróciło. Ponury dowiedział się, że dzisiaj odszedł kolejny kumpel - Niepokorny. Ta sama parszywa choroba, ten sam parszywy szpital choć w innym mieście. Ponury był z Niepokornym umówiony. W sierpniu. Pogrzeb w piatek...
Komentarze
Prześlij komentarz