Sobota. Most nad rzeką w centrum Większego-Miasta. Wiosna w pełni, temperatura dobrze ponad 20 Celcjuszy z ochotą na wzrost. Przed Ponurym, którego w te niezbyt przyjazne warunki pogodowe (Ponury preferuje chłodniejsze dni, łatwiej mu wtedy ukrywać rozmiary izolacji termicznej pod kilkoma warstwami przyodziewy) wygnała pilna potrzeba zakupowa, pojawia się dość kontrastowa para. Ona ubrana elegancko, stonowane pastele, w ręce koszyczek (w końcu jutro Dzień-Jajka-I-Zająca). On spodnie z dresu, obowiązkowe paski po bokach, plastikowa koszulka podkreślająca uwielbienie nosiciela dla jakiegos klubu piłkarskiego (Ponury się piłce kopanej nie zna, więc nie będzie nawet próbowal przypomniec sobie kolorystyki czy kształtu emblematu), w ręce puszka najtańszego piwska. Po kilku sekundach do Ponurego, którego kontrast wizji lekko ogłuszył, doszła ścieżka audio, generowana głównie przez miłośnika piłki kopanej i Ponury poczuł się źle. Tak zwyczajnie źle. Nie żeby Ponury specjalnie grzeszył (akurat Ponury grzeszyć umie, lubi i jest w tym dobry) kulturą osobistą i wielokrotnie grubsze wyrazy opuszczają jego paszczękę ale bez przesady. Tymczasem do zgłaszających nieśmiały protest zmysłów Ponurego dotarł taki dialog - No kwaaa!, możesz mi powiedzieć po uuuuj! żem tam stał? - stanowczo wyryczał Sportowiec. - Sama mogłaś pójść, czy nie? - doprecyzował pomiędzy łykami napoju i soczystym beknięciem. - Wiesz, że dla mnie tradycja jest ważna, prawda? I to nasze pierwsze wspólne święta - odparło Pastelowe-Dziewczę - więc chcę by były uroczyste. Odpowiedzi Sportowca Ponury nie dosłyszał i pewnie dobrze się stało, gdyż w tym momencie w Ponurym oprócz pikującego samopoczucia, bo jednak takie zachowanie to nie tylko dno i wodorosty ale i śmierdzi pod zamczem, gwałtownie narastała złość. I nie wiadomo, czym by się to skończyło. bo Sportowiec należał do tych bardziej zwalistych. - Pastelowa - mruknął Ponury pod nosem - obyś z tym czymś następnych świat już nie musiała spędzać. Zadowolony z rzuconego uroku Ponury dokonał niezbędnych zakupów nie mogąc się nadziwić, ile osób zostawia zaopatrzenie dla tego weekendu specyficzne na ostatnią chwilę. Czekoladowe durnostoje można tutaj nabywać już od połowy lutego! Ciasta wchodzą na rynek w marcu a dzieki chemii spożywczej można je konsumować pod koniec listopada... Mocno zniesmaczony i naładowany Ponury wrócił do willi, wyprowadził Kojota i pojechał po hurtową ilość koktajlu na bazie rumu, cukru trzcinowego, soku z limonki i odrobiny mięty. Zakupiony pojemnik zawierający jedna z ulubionych trucizn Ponurego został troskliwie obłożony lodem i umieszczony w cieniu w plecaku aby się w drodze powrotnej chłodził. Radość jazdy i oczekującego Ponurego rejsu po morzu procentów zakłócił telefon. Ponury odebrał odruchowo i zaraz pożałował pochopnego działania - Ponury! Ponury, słuchaj! Kupiłem! - wybrzęczał w górnych granicach słyszalności Mareczek. - Tak? No super. Cieszę się z tego - z umiarkowanym entuzjazmem odpowiedzial Ponury. - A możesz tak rozwinąć temat? Co takiego kupiłeś i dlaczego mnie przypadł ten zaszczyt bycia poinformowanym? - dopytał Ponury, który całkowicie zapomniał o Mareczkowym problemie z Archeologią-Informatyczną. - No jak co? Zapomniałeś?! Części do nowego komputetra kupiłem! Te co mówiłeś, bym kupił! - brzęczenie Mareczka przeszło w ultradźwieki i Ponury musiał zahamować. Wysokie częstotliwości w uchu zaburzały mu optykę i prawie potrącił (no może nie prawie, ale daleko nie było) jakieś młode tubylczynie spacerujące wzorem świętych krów całą szerokością alejki. - No stary, świetnie. Zakładam, że teraz koniecznie chcesz, bym te puzzle poskładał. Najlepiej jeszcze dzisiaj. nie mylę się? - głos Ponurego wręcz ociekał sarkazmem, którego na szczęscie podnieconyzakupem Mareczek nie wyłapał. - A i tu się zdziwisz - odpowiedział Mareczek i Ponury mógłby przysiąc, że miał wtedy ironiczny uśmieszek na twarzy czy co tam u Mareczka spełnia tę zaszczytna funkcję - Wystarczy na początku maja. Bo ja teraz będę podróżował i kobietę poznałem, więc jestem troche zajęty, sam rozumiesz. Zdzwonimy się. - Zaraz, moment, co? - Ponury był tak zaskoczony, że gdyby wraz z Kojotem znajdowałi się w ruchu, na bank doszłoby do wypadku. Mareczek niestety już się rozłączył a Ponury zawrócił Kojota w kierunku z którego właśnie przyjechali, bo dostał silnego przekonania, że jeden pojemnik trucizny to stanowczo za mało. I że niedziela będzie bardzo nieprzyjemna.
To, że żaden dobry uczynek nie pozostanie bez kary, Ponury wie aż za dobrze. Z doświadczenia własnego i innych nerdów ze słabością do proszącej Płci-Pięknej-Lub-Nie. Przez bardzo długi czas Ponuremu udawało się nie ulegać owym prośbom, czym zyskał opinię gbura i buca - żadna nowość, Ponury jest gburem i bucem - co spływało po nim jak woda po kaczce, która dawno darowała sobie właściwa dietę. Zupełnie jak Ponury. Wszystko co dobre jednak szybko się kończy i kilka dni temu do Ponurego zadzwoniła Młoda-Mama, której laptop odszedł tam, gdzie zwykle odchodzą laptopy, którym iskrzy się z gniazda zasilania. - Ponury! Ratuj, jeśli nie pomożesz to ja nie wiem, co zrobie! - rozedrgane i płaczliwe wezwanie o pomoc rozległo się w głośniczku komórki Ponurego, który miał słabszy dzień i odebrał połączenie bez wcześniejszego sprawdzenia, kto dzwoni. - No cześć - entuzjastycznie inaczej odpowiedział Ponury, wział głeboki oddech i przystapił do wstępnego badania problemu - coś zrobiła? - No ja wziełam
Komentarze
Prześlij komentarz