Przejdź do głównej zawartości

Ponury, jak?

"Parszywe płody Juutrzeeeenki o pustych oczach i gnijących sercaaaaach!" - zaintonował radośnie Ponury, delektując się nieobecnością pozostałych mieszkańców willi. Po kilku bardzo nieciekawych tygodniach Ponury bardzo potrzebował chwili spokoju. takiego chwilowego nie-istnienia w świadomości reszty ludzi. Ponury otworzył puszkę Lekarstwa-Na-Chandrę, usiadł na niezmiennie trzeszczącym łożu i uśmiechnął się delikatnie. - Jeszcze tylko wyłączyć telefon i będzie idealnie - mruknął pod nosem, sięgając w stronę urządzenia, które w tym momencie postanowiło przywrócić Ponurego reszcie świata i ludzkości. Ponury wydał z siebie ni to stęknięcie, ni to westchnienie, lekko beknął i dokończył sięgania. - Ratunku, za co? -  jęknął Ponury po sprawdzeniu identyfikacji rozmówcy. Telefon od Mareczka wczesnym piątkowym popołudniem zwyczajnie nie mógł oznaczać nic dobrego. Ponury chwilę zwlekał z odebraniem, naiwnie licząc, że może się Mareczek znudzi. Telefon dzwonił uporczywie, nie dając Ponuremu innego wyjścia niż odebranie. - No co się podziało? - zagaił Ponury wprawnie symulując życzliwe zainteresowanie i troskę o dobro rozmówcy. - Ponury, jak? - wyrzucił z siebie Mareczek. - Ale co jak? W jaki sensie że. Pytasz o to sympatyczne zwierzę z okolic podbiegunowych czy o samoloty myśliwskie z Bratniego-Narodu? - Ponury zbity z tropu niezwykłością pytania próbował skłonić Mareczka do doprecyzowania tematu. - Nie wiem o czym do mnie w tej chwili rozmawiasz - odparł lekko poirytowany Mareczek - i w ogóle to mi przerwałeś formułowanie dalszej części wypowiedzi - dodał oskarżycielsko. - Zaraz, momencik. Miałem dzień z gatunku tych parszywszych, więc może wyhamuj troszkę - jadowicie poradził Ponury. - I zacznij od początku. Sformułowałeś dalszą część, czy mam oddzwonić, powiedzmy za miesiąc? Bardzo nie chciałbym źle wpłynąć na ten proces, wiesz... - zakończył złośliwie Ponury, pociągnąłwszy solidny łyk Lekarstwa. - A żebyś wiedział, że zakończyłem! I nie bądź menda, sprawa jest poważna - wybrzęczał Mareczek tonem lekko oburzonym. Ponury westchnął cieżko. Pewnie, że sprawa jest poważna. Zawsze, cholera, jest. Oczami wyobraźni Ponury zobaczył, jak Szansa-Na-Relaks spakowała walizkę, wsiadła do Turbo-Ekspresu i pomachała Ponuremu z okna przedziału białą chusteczką. Może kiedyś wróci i zostanie na dłużej. Z pewnym wysiłkiem Ponury odegnał wizję, powstrzymał chęć rozłączenia się i po pełnym irytacji sapnięciu zapytał, o co co chodzi. - No? Wyduś to z siebie - mruknął zachęcająco. - Ponury, jak? Jak sobie radziłeś z Filigranową? - Mareczek w końcu wypuścił bombę. - O żesz w mordę. Aleś poszedł po bandzie... normalnie aż iskry poszły - szybko odparował Ponury, maskując tym głębokie zaskoczenie. - Poczekaj, nic nie mów. Sam zgadnę. Chodzi o Łasicową, prawda? Nagle okazało się, że wcale taki ważny dla Jej-Wysokości-Łasicowej i masz z tym teraz problem. Wspólne wypady, jakieś robienie-czegoś-by-łikendbyłmiły. Załatwiałeś sprawy i ogarniałeś tematy. Oraz słuchałes peanów na swój temat, jaki jesteś zaradny i że sama to by zwyczajnie zginęła. Zaczynałeś mieć wizje zajęć w małych podgrupach, jakieś ćwiczenie linii równoległych z dodatkiem pewnych specyficznych pozycji gimanstycznych i prawie zacząłeś biegać po jubilerach a tu niespodzianka. Masz się odczepić i chyba coś sobie wyobrażasz. Mylę się? - wycedził Ponury na jednym oddechu. - Tak. Znaczy nie, generalnie tak to wyglądało... I wiesz, trochę mnie to zbiło z tropu, więc pomyślałem, że skoro miałeś podobne przejścia to może coś doradzisz... - Mareczek był wyraźnie przybity a może i lekko ogłuszony przenikliwością umysłu Ponurego, w którym w tym czasie narastało uczucie ciężkiej irytacji potęgowane kończącym się Lekarstwem.  - Słuchaj. Po pierwsze, to moje przejścia nie były podobne z jednej bardzo prostej przyczyny. Filigranowa nigdy nie była Potencjalną-Kandydatką-Na. Różnice natury moralno-światopoglądowej, u mnie jest monogamia i żadnej rogacizny, rozumiesz?. Dla mnie przeszkoda nie do obejścia. A jak sobie radziłem? Szczerze mówiąc - wcale. I może to tak zostawmy? Bycie użytecznym narzędziem, które potem wraca do pudełka, to żaden wstyd. I z czasem poczucie wykorzystania mija. Owszem, można próbować to zmienić, tylko że taka próba ma - jak wszystko - swoją cenę i skutki uboczne. Żaden z nas nie jest wystarczająco szalony, by zaryzykować ani wystarczająco twardy, by przyjąć skutki na klatę. - zakończył Ponury spokojnie. Przez kilka sekund w słuchawce panowała względna cisza, jeśli Mareczkowe posapywanie można do owej ciszy zaliczyć. - Ponury? Dzięki. -  wybrzęczał Mareczek - I wiesz co? Jesteś. Jedno i drugie. Piknięcie oznaczające koniec rozmowy wyrwało Ponurego z zaskoczenia. - No to mi jeszcze Mistrz-Szczerej-Mordy na koniec pojechał - parsknął z cicha Ponury sięgając po kolejną dawkę Lekarstwa. - A tą małą wydrą trzeba będzie się zająć, zanim Mareczkowi zrobi drenaż endorfin z organizmu - warknął Ponury dopijając Lekarstwo, poczym wściekłym sprintem ruszył za Turbo-Ekspresem.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Sokoły, dzięcioły...

Ponury jak zwykle przerwę spędzał w Strefie-Piknikowej, racząc się świeżym powietrzem i unikając uczestnictwa w rozmowach reszty towarzystwa. Towarzystwo Ponurego, choć zdecydowanie żeńskie i wizualnie akceptowalne, od dłuższego czasu irytuje Ponurego tematyką dyskusji i poziomem wypowiedzi. Nie żeby Ponury sam był specjalnie błyskotliwy, ale są granice. Tego dnia nie było inaczej. Ponury, który każdą wolną chwilę poświęca na Pewien-Projekt, do swego zwykłego dyskontentu musiał dołożyć permanentny głód kofeiny, co mocno zaniżyło jego poziom tolerancji dla otoczenia. Towarzystwo o czymś tam rozmawiało, przerywając słowotok wybuchami perlistego śmiechu a Ponury starał się zrozumieć, dlaczego jego autorski skryp nie działa. W momencie, gdy Ponury był już bliski rozwiązania tego Ważkiego-Problemu, Nowa-Koleżanka wypuściła bombę. - Jakoś brakuje w tej firmie konkretnych facetów... - stwierdziła Nowa-Koleżanka z lekko złośliwym wyrazem twarzy - ... takich sokołów, na których aż chce się pa

Żaden dobry uczynek nie pozostanie bez kary

To, że żaden dobry uczynek nie pozostanie bez kary, Ponury wie aż za dobrze. Z doświadczenia własnego i innych nerdów ze słabością do proszącej Płci-Pięknej-Lub-Nie. Przez bardzo długi czas Ponuremu udawało się nie ulegać owym prośbom, czym zyskał opinię gbura i buca - żadna nowość, Ponury jest gburem i bucem - co spływało po nim jak woda po kaczce, która dawno darowała sobie właściwa dietę. Zupełnie jak Ponury. Wszystko co dobre jednak szybko się kończy i kilka dni temu do Ponurego zadzwoniła Młoda-Mama, której laptop odszedł tam, gdzie zwykle odchodzą laptopy, którym iskrzy się z gniazda zasilania. - Ponury! Ratuj, jeśli nie pomożesz to ja nie wiem, co zrobie! - rozedrgane i płaczliwe wezwanie o pomoc rozległo się w głośniczku komórki Ponurego, który miał słabszy dzień i odebrał połączenie bez wcześniejszego sprawdzenia, kto dzwoni. - No cześć - entuzjastycznie inaczej odpowiedział Ponury, wział głeboki oddech i przystapił do wstępnego badania problemu - coś zrobiła? - No ja wziełam